Opowiem wam historię cz. 2

Musiałem zapalić. Otworzyłem szeroko okno w drugim pokoju. W pomieszczeniu obok ułożyłem dziewczynę, która nadal była nieprzytomna.
Z jednej strony czułem ulgę, że nie zawahałem się nawet na chwilę w swym zbrodniczym, aczkolwiek według mnie koniecznym czynie, z drugiej zaś strony mnożyły się dylematy.
Jeśli zabiłem, będą mnie szukać, jeśli nie zabiłem i tak będą mnie szukać – i w końcu – jej też będą szukać. Nerwowo wypuszczałem dym i nawet nie zorientowałem się, że za wszelką cenę chcę zaciągnąć się filtrem. Mnożyłem kolejne pytania, które zdawały się trafiać w mój mózg jak kanonada z karabinu maszynowego. Czy ktoś mnie widział? Czy ktoś widział mnie i ją? Może już jedzie tu policja? Ile będę siedzieć? Jak mnie nie znajdą, to jak długo będę w stanie z tym żyć?

W końcu usiadłem na krześle i przyjrzałem się dokładnie narzędziu zbrodni. Patrząc na głębokość zakrwawionego, chropowatego szpikulca, stwierdziłem, że ofiara nie miała żadnych szans na przeżycie. Ostre zakończenie wbiło się co najmniej na półtorej centymetra w potylicę, odcinając przy tym połączenia nerwowe. Nawet gdyby jakimś cudem zaraz po uderzeniu przeżył, to jeśli zaraz nie nadeszła pomoc, krwotok mózgu przekreślał jego jakiekolwiek szanse.

Przyglądałem się jak śpi. Jej wątłe ciało unosiło się podczas miarowych oddechów, czasami przechodził przez nie nerwowy dreszcz. Otulona szczelnie kocem, zacisnęła mocno palce na materiale, starając się jakby odgrodzić nim od reszty świata.

***

Nazajutrz wstałem o świcie i pierwsze co zrobiłem, to udałem się do jej pokoju. Miałem ukrytą nadzieję, że to był tylko zły sen i nikogo tam nie zastanę.
Zamiast na łóżku, siedziała w kącie pokoju. Przebudziła się i spojrzała na mnie badawczo. Wyglądała jak szczenię, zapędzone w kąt przez drapieżnika.

– Chcesz coś do zjedzenia? – spytałem. Pokiwała przecząco głową.
– A do picia?
– Herbatę.

Po chwili wróciłem z gorącym napojem i herbatnikami. Przyglądałem się jak ostrożnie pije napój i gryzie herbatniki, trzymając je jak coś najdelikatniejszego i najcenniejszego na świecie. Nieco zmieszany, zakomunikowałem, że będę u siebie w pokoju i jakby czegoś potrzebowała niech mi da znać. Oczywiście to wszystko może zabrzmieć jak wiadomość nadana przez megafon na stacji PKP. Prawdę mówiąc nic nie działo się zgodnie z planem. Może powinienem przy niej siąść, pocieszyć, zrobić coś, co jak myślę, zrobiłby normalny człowiek na moim miejscu?!

Starałem się skupić na pracy. Mimo, że miałem do przeredagowania zaledwie kilka dość krótkich tekstów, wyłapywanie błędów szło mi bardzo opornie. Zawsze znajdowałem chwilę, aby zerknąć do Internetu, żeby sprawdzić, czy aby jakiś pismak nie zdążył już zamieścić sensacyjnej informacji. Nie musiałem długo szukać. Przeglądając setny już chyba raz tego dnia lokalny dziennik internetowy „Fabianice News”, w zakładce wydarzenia straszył już pogrubiony, złowieszczy tytuł: „Morderstwo w Kombinacie”.
Długo wahałem się, żeby kliknąć w link. Kiedy już zdecydowałem, zobaczyłem krótką notkę dotyczącą wypadku, kilka niewyraźnych zdjęć z miejsca zbrodni i lakoniczną wypowiedź funkcjonariusza Policji. Najciekawsze jednak były komentarze internautów. Nie muszę chyba przytaczać słów i życzeń kierowanych w moją stronę? Pospiesznie zamknąłem laptopa.
Nagle poczułem czyjąś dłoń na moim ramieniu. Odskoczyłem gwałtownie.

– Nie chciałam przeszkadzać – szepnęła zlęknionym głosem. – Myślę, że powinnam udać się na policję.
– I powiesz im o mnie?
– Czemu miałabym to robić?

Wierzyłem jej. Może byłem naiwny, ale cóż innego mogłem zrobić? Zamknąć ją w domu jak w klatce i nie wypuszczać? Dziwiłem się tylko, że tak prędko jest w stanie złożyć zeznania. Mimo wszystko nie miałem nic do gadania i wróciłem do swojego pokoju, nie odzywając się więcej słowem.

***

Obudziło mnie głośne pukanie do drzwi. Zerwałem się z łóżka i ostrożnie zerknąłem przez judasza. Na korytarzu stało dwóch dziwnie wyglądających osobników w tweedowych płaszczach. Rozglądali się niecierpliwie.
– Kto tam? – spytałem niepewnie.
– Policja

W tym momencie na szczęście się obudziłem się naprawdę. Zimny pot wystąpił mi na czoło, a serce desperacko pragnęło wyskoczyć z klatki piersiowej, dudniąc niczym dzwon kościelny. Myślałem, że takie sny mają miejsce tylko w filmach i tandetnych kryminałach. Gdy już się nieco uspokoiłem, stwierdziłem, że pora wychylić łeb z króliczej nory i w końcu oswoić się na nowo z rzeczywistością. Przynajmniej spróbować.

Mieszkałem w mieścinie liczącej około dwudziestu tysięcy mieszkańców. Mój dom ulokowany jest na obrzeżach. Wyboista, stale łatana droga, przytłaczający swoim majestatem stary las, niczym tolkienowski Fangorn i przystanek autobusowy po drugiej stronie ulicy. Egzystowałem tutaj dość spokojnie, prowadząc żywot samotnika i przeplatając go dość często regularnymi wędrówkami, do moich ulubionych małych klubików, knajp czy tanich jadłodajni.

Tak też, dość monotonnie i przewidywalnie toczyło się moje życie. Może nie miałem niebotycznych aspiracji, może byłem zwykłym szarym człowiekiem bez większych ambicji, ale żyło mi się całkiem dobrze.

Rodzice zawsze powtarzali, że z moimi humanistycznymi predyspozycjami nic znaczącego w życiu nie osiągnę. Na ich nieszczęście przeliczyli się. Zaraz po skończonych studiach dość szybko uzyskałem płynność finansową, co pozwoliło na kredyt, kupno samodzielnego mieszkania i upragnione odseparowanie się od rodziny. Czasami mnie odwiedzają. Mama zawsze się wtedy uśmiecha, przynosi coś do zjedzenia, a ojciec tylko kręci głową i mówi, że jestem dziwak, że mieszkam sam, że to nienormalne.

Wszedłem do kawiarni „Alter Ego”. Rozsiadłem się na fotelu mającym wygodne, skórzane obicia i otworzyłem nową paczkę „Bondów”. Za ladą leniwie i ospale kręciły się dwie kelnerki i minęło dobrych kilka minut zanim przyniesiono mi kawę. Uprzejmie poprosiłem o popielniczkę. Młoda blondynka rzuciła na mnie jedno z tych spojrzeń, które wyraźnie wskazuje na to, że nie jestem tutaj mile widziany.
Siedząc samotnie i wolno popijając kawę usłyszałem zza pleców stłumione szeptanie. Kątem oka dostrzegłem, że za mną siedzi młoda para. Mieli może po dwadzieścia, dwadzieścia pięć lat. Ona, smukła brunetka, z rozproszonymi niedbale włosami i gustownym, fioletowym żakietem, on jeszcze szczuplejszy od niej, z pociągłą końską twarzą i bystrymi oczami.

– Policja szuka tego mordercy – szeptała dziewczyna. – Kto mógł zrobić coś takiego?! Mi się to nie mieści w głowie. Jak słyszę takie historie w telewizji, to może nie robią na mnie takiego wrażenia. Ale to się stało w naszym mieście!
– Na pewno go znajdą – uspokajająco studził emocje chłopak.
– A jeśli nie? Jak tu mieć dzieci w tych czasach? Chyba nigdy nie odważę się tamtędy przejść wieczorem. Nawet teraz, za dnia omijam tamto miejsce szerokim łukiem.
– Nie popadaj w paranoję – pokiwał głową mężczyzna. – Znajdą go i pójdzie siedzieć.
– Pomyśl, że on może tutaj być. Gdzieś blisko. Może kupować chleb w spożywczym naprzeciwko, albo nawet siedzieć w tej kawiarni!
– Zmieńmy już temat kochanie. Nie masz nic ciekawszego do powiedzenia?

Zorientowałem się, że papieros już dawno zgasł, a moja dłoń nieznacznie drży. Zacząłem się pocić. Wmawiałem sobie, że muszę się opanować. Nie umiałem. Natychmiast wyszedłem.

Biegłem tak szybko jak umiałem. Nie myślałem. Chciałem po prostu uciec. Raz na zawsze wymazać zdarzenia zeszłej nocy. Powoli nogi zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa. Ostatecznie poślizgnąłem się i mimo żałosnych, asekuracyjnych ruchów upadłem na ziemię.

Nie wiem czy to jedno z tych dziwnych zrządzeń losu, ale kiedy podniosłem umorusaną śniegiem twarz, moim oczom ukazał się niewyraźnie migoczący szyld piwiarni „Pod wściekłym psem”.

Mimo dość wczesnej pory pomieszczenie było szczelnie zadymione. Do „psa” lubiłem chodzić z tego względu, że była to jedna z tych knajp, która przyciągała swoją nienamacalną magią jak magnez. Wydawać by się mogło, że strome, niepraktyczne zejście, odrapane ściany i dziwaczne papierowe lampy pozawieszane bez żadnego większego pomysłu i gustu, odstraszą na wstępie każdego klienta. Mimo to, lokal prosperował całkiem dobrze. Nie wiadomo co sprawiało, że lubiłem tu przychodzić. Czy to zasługa uprzejmej obsługi, czy to niedoświetlonych ciemnych zaułków, gdzie można prawie niezauważonym sączyć piwo, czy też specyficzna klientela, stała i niezmienna, nadawały temu miejscu aurę wyjątkowości.

Usiadłem ciężko na plastikowym krześle przy barze. Pech chciał, że musiałem dzielić przestrzeń – jak się domyślam-, z najbardziej zalaną osobą z całego tutejszego towarzystwa. Podpierał głowę ręką, i nawet w takiej pozycji, co jakiś czas przechylał się niebezpiecznie w moją stronę. Niebezpieczne dlatego, że cuchnął jakby się nie mył przynajmniej tydzień. Do tego dochodził oczywiście smród gorzały i tanich papierosów. Na moje szczęście nie trwało to długo. Mężczyzna runął na posadzkę. Nikt nawet nie zwrócił początkowo na niego uwagi. Zdarzało się, widzieć ciekawsze sytuacje. Sam byłem świadkiem dość ciekawego zajścia.

Pewnego pięknego dnia, jeden z klientów za dużo wypił. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie był dodatkowo pod wpływem bliżej nieokreślonych substancji psychoaktywnych. W fazie krytycznej zaczął dość zawzięcie ranić sobie paznokciami czoło. Krzyczał przy tym: „wyrósł mi róg, róg parszywego jednorożca!”.
Wtedy też, nikt nie zwracał na niego uwagi. Dopiero, kiedy wziął kufel od piwa i rąbnął nim z całej siły w czoło, podniosła się wrzawa. Delikwenta przewieźli do szpitala i nawet nic mu się nie stało. Ale historia zabawna, przyznacie?

Wracając do naszego położenia, pijaczka wyniesiono, a ja mogłem spokojnie zamówić boski napój. Zadowolony, że w końcu w spokoju będę mógł się napić zobaczyłem, że ktoś uważnie mi się przygląda. Był to osobnik o dość sympatycznej, nieco pulchnej twarzy, z lekkim zarostem i nieznacznie przetłuszczonymi włosami. Po chwili zbliżył się do mnie i zaproponował jedną kolejkę wódki. Niedługo się zastanawiając przytaknąłem głową. Ognisty trunek szybko rozgrzał moje ciało. Nieznajomy wyciągnął ze zmiętej paczki ostatniego papierosa i zapalił w zadumie.

– Wiesz – zaczął melancholijnie – czasami zastanawiam się jak długo można zapijać własne smutki i niepowodzenia. Zerwałem z przeszłością, uciekłem z miasta, które kolokwialnie mówiąc śmierdziały złymi wspomnieniami. Niestety nie doszedłem do żadnych ciekawych wniosków, może ty mi coś doradzisz?
Niestety trafiłem na jednego z tych osobników, którzy chcą się strasznie wygadać pod wpływem alkoholu. Jak to zwykle bywa, wódka szybko uderzyła mi do głowy. W połączeniu z dość mocnym piwem w głowie pojawiło mi się mnóstwo rad, złotych myśli i tym podobnych. Mówiłem spokojnie i pewnie, co nie zdarza się w moim przypadku zbyt często.
– Nie można uciec od samego siebie przenosząc się z miejsca na miejsce. Tak zwykł mawiać Hemingway, ale nie wiem czy to dobry przykład bo gość ostatecznie przyłożył sobie dubeltówkę do ust i strzelił. Zmiana miejsca nic ci nie da. Musisz zmienić nastawienie i zająć się czymś pożytecznym. Czasami wystarczy znaleźć inną kobietę.
– Skąd wiedziałeś, że chodzi o kobietę?
– A o co innego mogło chodzić? Albo o pieniądze, albo o kobiety. Nie wyglądasz raczej na maklera – bankruta.
Poczęstowałem nieszczęśnika papierosem i zamówiliśmy kolejną porcję znieczulenia. Im więcej piliśmy, tym bardziej chciałem zwierzyć się komuś z własnych problemów. Pewnej części ludzkiej natury nie da się oszukać. Mimo wszystko nie byłem na tyle pijany, żeby bez kompleksów mówić o tym, że kilka dni temu zamordowałem gwałciciela.
– A ty, czemu pijesz – z zamyślenia wyrwały mnie słowa nieznajomego – Piję, bo… – zająknąłem się – bo lubię. Po prostu czasami lubię zajrzeć do tej knajpy i wychylić kilka głębszych. Chyba nie ma w tym nic nienormalnego?
– Oczywiście, że nie. Chciałbym pić, na przykład dlatego, że smakuje mi piwo, tak jak mówisz – dukał, a jego głowa coraz bardziej chyliła się ku popielniczce. – Ale ja piję, piję bo mnie rzuciła ta szmata! W dodatku ukradła mi dwa tysiące złotych i ulotniła się z jakimś frajerem. Jesteś w stanie to zrozumieć?!
– Nie do końca. Dlatego wolę trzymać kobiety na dystans. Są niebezpieczne.

***

Czułem jak świat wiruje mi przed oczami. Nachalne słońce kuło mnie w oczy. W dodatku ktoś dobijał się do drzwi. Kogo do cholery posyła do mnie diabeł o tej porze? Mocno poirytowany wstałem i zacząłem walkę z niewidocznym helikopterem. W końcu udało mi się jako tako utrzymać równowagę.

Otworzyłem drzwi i już miałem wydrzeć się na listonosza, który jak mniemałem pewnie przyniósł mi jakąś niepotrzebną makulaturę, kiedy moim oczom ukazały się dwie, tak bardzo dobrze znane mi twarze. Rodzice. Matka stała zażenowana widząc mnie jedynie w slipach, z rozczochranymi włosami i tym charakterystycznym wyrazem twarzy winnego. Ojciec stanowczo mierzył mą pokraczną osobę wzrokiem.
– Chcieliśmy zrobić Ci niespodziankę – przerwała nieprzyzwoitą już ciszę mama.
– Przychodzimy nie w porę? – dopowiedział ojciec.
– W porę, nie w porę – zabełkotałem. – Wejdźcie. Może uda mi się zrobić jakiś obiad, czy coś podobnego.

Kiedy zamknąłem drzwi moi rodzice doznali powtórnego szoku. Ja natomiast wytrzeźwiałem chyba najszybciej w swoim życiu. Zobaczyłem dziewczynę, synonim moich kłopotów? Skąd się tutaj wzięła?!

***

W ciasnej klitce kłębiło się od tytoniowego dymu. Dało się też odczuć woń alkoholu. Z pomieszczenia dobiegała żarliwa dyskusja, często słychać było podniesiony głos, energiczne uderzenie pięścią w stół.
– Panie starszy posterunkowy. Mnie to mało wszystko obchodzi. Sprawa ma być rozwiązana pilnie. Tak pilnie jak jest to możliwe. Nie wiem czy Pan wie, ale mamy dobre układy z tutejszymi ludźmi, także tymi bardziej wpływowymi, czasami bardziej wpływowymi od nas. I tym ludziom bardzo zależy na tym, żeby mordercę złapać. Ma być widowiskowa akcja, gdzie łapiemy mordercę, ma być szybki i bezprecedensowy sąd w Warszawie. Inaczej może Pan sobie zapomnieć o stopniu sierżanta, rozumiemy się? Już ja napiszę stosowny list do komendanta wojewódzkiego, niech się Pan o to nie martwi! Czy teraz wszystko jest jasne?
– Tak jest