Internetowi grabarze literatury

Lubię książki. Ale nie robię z tego religii.

Z pewnym rozbawieniem – a z czasem – lekkim zażenowaniem obserwuję jak prosperują niektóre* strony na Facebooku, które z założenia mają promować literaturę.  Sama idea wydaje się być słuszna, jednak na dłuższą metę twórcom kończą się pomysły.

Jeśli myślicie, że przeczytacie ciekawy cytat, dowiecie się czegoś interesującego o danym pisarzu, to musicie uzbroić się w cierpliwość. Będziecie codziennie bombardowani obrazkami z cyklu „jak mieć fajną bliblioteczkę”. Czyli wszelkiego rodzaju regały, kolczyki w kształcie książek i masa demotywatorów wszelakiej maści, która podbuduje wasze ego i utwierdzi w przekonaniu, że stoicie po jedynej, słusznej stronie mocy.

Tym samym efekt jest odwrotny od zamierzonego. Zamiast popularyzować słowo pisane, dostajemy masę obrazów. Czytanki z ilustracjami to się czyta raczej w podstawówce…

Całokształt doskonale może podsumować jakże błyskotliwa akcja „Nie czytasz? Nie idę z Tobą do łóżka”.  Niestety przypomina to zbiorową masturbacje nad faktem, że od czasu do czasu ma się w ręku książkę.  Smutne, co ?

Nie mam zamiaru podawać nazw tych stron z prostej przyczyny - nie zasługują na  
reklamę.