Mapa na piasku – część druga

– Układ jest taki – Ewka wstała – wyskakujecie z całej kasy, jaką macie przy sobie, plus te dwie butelki piwa, które chomikuje Gruby w plecaku.

Spojrzeliśmy po sobie badawczo. Na naszych twarzach malowało się podniecenie, lekkie zażenowanie i nastoletni entuzjazm.  Gdzieś tam wewnątrz coś krzyczało, żeby się z tej chorej zabawy wycofać. Chciałem Ewkę tylko dla siebie. Nie miałem odwagi zaprotestować. Za głęboko gdzieś to wszystko siedziało, żeby się w jakiś składny komunikat zwerbalizować. Dlatego dalej grałem i udawałem, że wszystko jest ok.

W sumie zebrało się jakieś trzydzieści złotych. Spokojnie wystarczyłoby na jeszcze jedną, solidną flaszkę i pepsi do przepijania. No ale dobra. Ewka wstała, lekko się zatoczyła i poprosiła o papierosa. O dziwo Gruby wygrzebał zmiętą fajkę z plecaka.

Wyglądaliśmy jak gówniarze, którzy pierwszy raz przez dziurkę od klucza podglądają starszą siostrę jednego z kumpli. Zadziwiające jest jak niewiele trzeba by faceta otumanić i upokorzyć. Kawałek ciała i jesteśmy bezbronni. Ewka była odwrócona do nas tyłem. Kasztanowe loki opadały lekko na ramiona. Zaczęło się. Kręcenie biodrami, rozpinanie stanika. W powietrzu unosił się gęsty, przytłaczający dym męskiego podniecenia. Ewa zaczęła powoli ściągać spodnie, gdy już rozochoceni widzieliśmy skrawek czerwonej bielizny, z powrotem podciągnęła jeansy. W końcu materiał zsunął się na wysokość łydek i zobaczyliśmy kształtne pośladki. Ewa odwróciła głowę a w jej oczach zobaczyłem znowu ten skurwiały błysk, który mnie zawsze tak pociągał.

Pobudzony jakimś bliżej nieokreślonym impulsem wstałem i…

– Żyje czy nie żyje?  Weź go w końcu obudź jakoś!
Otworzyłem oczy. Nade mną stał Marcin z bladą jak trup twarzą.
– Jak ty to robisz, że umiesz wszędzie zasnąć – spytał Micha, bo tak go od jakiegoś czasu zaczęliśmy przezywać.
– Miałem ciekawy sen – odpowiedziałem nie do końca jeszcze obudzony.
Trochę trwało zanim się ogarnęliśmy. Była ósma nad ranem, ptaszki ćwierkały, a słońce zaczęło nas niemiłosiernie grzmocić po głowach. Szliśmy w ciszy, każdego bolał łeb, niektórzy mieli jeszcze problem z niechwiejnym stawianiem kroków. Wyglądaliśmy jak dezerterzy, którzy pijani swoim szczęściem nie do końca wiedzieli czy postąpili do końca dobrze, czy może jednak źle.

***

Ocknąłem się. Leżałem na tej polanie i musiałem się zdrzemnąć. Podczas swoich rozmyślań przeszłość jawiła się namacalnie, ale mimo to była gdzieś daleko, brutalnie odległa. To tak jakby próbować składać domek z kart z połowy talii. Na początku cieszysz się jak dziecko, wszystko idzie zgodnie z planem, domek po domku. A potem patrzysz i brakuje ci krat. Tak jakby brakowało ci kilku ostatnich stron książki, którą dobrze znasz.  Popatrzyłem na swoje dłonie. Na pewno nie wyglądały jak ręce osiemnastolatka. Kilka siwych włosów na głowie też by się znalazło.

Postanowiłem udać  się do Awarii. Był to klub, pijalnia piwa, speluna – jak kto woli. Funkcjonował w naszym śmiesznym Bocheńskim miasteczku od dobrych kilku lat, a swój renesans przeżywał za „naszych czasów”.  Byłem ciekawy ile zostało z tej knajpy. Czy dalej śmierdzi tam papierosami, czy dalej w piątki wieczorem nie da się dopchać do kibla i czy dalej barman o czwartej nad ranem da ci darmowe piwo?

Z Awarii nic nie zostało. Zamiast neonowatego szyldu, migającego radośnie i z nadzieją jak latarnia morska dla zbłąkanych marynarzy, z oddali zobaczyłem jakiś gówniany napis wystrugany w jakiejś pierdolonej kłodzie. „Waka waka”. Co to za nazwa? Co to za miejsce? Nie miałem zamiaru tam wchodzić.

Siadłem pod pomnikiem Kazika i odpaliłem szluga. Sam się na tym łapię, że chcę wracać w te miejsca, które kojarzą mi się z pozytywnym wizerunkiem mojej przeszłości. Tyle, że psychoanalityk nie po to kazał mi tutaj przyjeżdżać. Przecież niedaleko stąd znajduje się podobno archetyp moich wszystkich lęków. No to się przespacerujmy.

***

Jest i Willa. Grubemu zazdrościli wszyscy. Dwumetrowe ogrodzenie, stalowa brama otwierana na pilota, ogród, którego nie powstydziła by się Bona, brukowany wjazd, dwa piętra i tak dalej. Nawet na Amerykańskich filmach nie ma takich posiadłości. A tu proszę – w Bochni – jest. To nie jakiś tam tekturowy domek, którego mocniejszy podmuch zmiecie z powierzchni ziemi. To jest solidny dom, z podpiwniczeniem, wykonany gustownie i z klasą. No i ci rodzice. Matka grubego zawsze z jakiegoś tajemniczego kredensu wygrzebywała chipsy, lemoniadę, cukierki. Nie wiem  czy oni tam jakiś sklep mieli, czy co. W każdym razie uwielbialiśmy do Grubego przychodzić ze względu na jego sytuowanie. Tak było przynajmniej na początku. Potem polubiliśmy go bez jego kasy, chipsów i cukierków. Okazało się, że jest bystrym skurwysynem, który dziennie potrafi przeczytać kilka książek i zapamiętać z nich po kilkadziesiąt cytatów. Oprócz tego miał bzika na punkcie zagadek matematycznych.

Tak czy owak, czasy chipsów, książek i smakołyków poszły wpiździec. Teraz przyszliśmy do grubego na chlanie. Jego rodzice wyjechali. Willa wolna! Czekaliśmy na ten moment całe wakacje. Starzy Grubego w dobroczynnym geście zostawili nam do dyspozycji kilka butelek dziesięcioletniej szkockiej. Do tego oczywiście dokupiliśmy kilka flaszek wódki i krat browarów. Zaprosiliśmy większość ludzi z liceum. Głośna muzyka zapowiadała imprezę, którą zapamiętamy do końca swojego życia, albo przynajmniej, do końca laby.

Powiedziałem chłopakom już kilka tygodni wcześniej, żeby się łaskawie od Ewki odpierodolili. Że ich lubię, ale myślę o niej poważnie, znam ją dłużej niż reszta, mam pierwszeństwo i basta. O dziwo Micha zgodził się bez protestowania, Gruby powiedział, że dla niego Ewka jakaś taka za bardzo wyuzadana jest, a Adrian stwierdził, że wyrwie sobie coś łatwiejszego. Zastanawiałem się ile szczerości jest w tych lojalnych słowach, a ile zwykłego tchórzostwa, ale zarzuciłem swoje rozmyślania bez większego żalu.

Ewka już brylowała w towarzystwie. Z jednej strony to lubiłem, w końcu wyjściowa kobieta, z drugiej strasznie mnie to irytowało. Niby tu byłem, ale tak naprawdę znajomi liczyli się bardziej. Ewka nalewała, odpalała, śmiała się, a ja stałem gdzieś obok jakbym nie stał w ogóle. Nie wiem co się ze mną do końca działo. Niby jest wszystko ok., ale gdzieś wewnątrz siebie, jak po sinusoidzie szybowało sobie wkurwienie. Bałem się kumulacji, bo jak w końcu nie wytrzymam to może być źle albo ze mną, albo z kimś kto mi się nawinie wtedy pod łokieć.

Wyszedłem zniesmaczony z kuchni. To był już ten moment, kiedy jedni szukają łóżka żeby sobie w spokoju zdychać, drudzy się ewakuują do domu, a najbardziej zaprawieni w boju rozkręcają drugą imprezę.  Ja nie byłem ani pijany, ani naćpany, ani skory do imprezowania. Jakoś cała aura wielkiego wieczoru wyparowała, upodliła się i zniknęła jak fatamorgana. Usiadłem na schodach i odpaliłem papierosa. Patrzyłem tempo w podłogę. Dopiero teraz poczułem, że jednak trochę to mi się kręci w głowię i nie jestem aż tak trzeźwy jak mi się jeszcze przed chwilą wydawało. Zaciągałem się głęboko. Jakoś szybko ten papieros się spalił. Wyciągnąłem następnego .

– Rzucisz w końcu to palenie? – Ewka się uśmiechnęła.
No to wpadłem. I to jest w tym wszystkim najgorsze. Przed chwilą miałem ochotę komuś porządnie obić mordę, Ewkę zwyzywać od ladacznic i tym podobnych, a teraz wszystko gdzieś gaśnie a ja nie umiem się nie uśmiechnąć. Ulegam.
– Tam na górze jest sypialnia, wiesz? Chodź za mną.
Opierać się nie opierałem. W życiu bym nie pomyślał, że można z taka finezją urządzić pokój. Duże małżeńskie łoże, trzy lustra, jedno na środku, dwa po bokach, aksamitna pościel i poduszki, dwie lampki nocne, fikuśne mini regały na książki i wiele innych. W każdym razie, byłem na tyle zdezorientowany całą sytuacją, że wolałem sobie oglądać wnętrze niż zacząć działać. Ewka leżała w łóżku i na mnie czekała.

***

Rozbieraliśmy się trochę nieporadnie, nie trwało to wszystko tak długo jak na filmach, które widziałem w Internecie, ale po wszystkim, poczułem taką ulgę, jakbym naraz wypalił całą paczkę papierosów i zapił to czterema piwami. Upiłem się kobietą i bardzo mi się to podobało. Leżeliśmy chwilę w bezruchu, a potem gładziłem ją po policzku.
– Kocham cię, wiesz? – powiedziałem cicho i jakoś tak naturalnie.
– Weź się ogarnij. To był kurwa tylko seks! – Ewka wyskoczyła z łóżka i zaczęła się ubierać.
Poczułem jakby mi ktoś zardzewiały nóż w plecy wbił i teraz sobie nim obracał, nadziewając flaki jak spaghetti na widelec.
– A ja to co jestem? Twój facio do dymania? Kim ty kurwa jesteś? A może kurwą właśnie jesteś?!

Ewce pociekły łzy. Dobrze to widziałem. Ale jakoś mi tak nie było żal. Miałem ochotę zniknąć, zapaść się, nie istnieć, osiągnąć pierdoloną nirwanę, byleby nic w tej chwili nie czuć. Ale czułem. Oddychałem szybko, jakbym miał arytmię. Siadłem na skraju łóżka i ukryłem twarz w dłoniach. Starałem się oddychać głęboko i chociaż trochę stonować emocje. Gdy wszystko było już na dobrej drodze, usłyszałem głośny, przeraźliwy krzyk…