ludzie samotni

Ludzie samotni biorą dłuższe prysznice

noc jak każda inna

E. lubiła takie wieczory. Tak jej się przynajmniej zdawało. Kiedy wracała z pracy, to roztaczała w umyśle euforyczną wizję, co to ona nie zrobi, jak to nie będzie przyjemnie, że w końcu odpocznie. Tyle, że było jak zawsze. Siedziała na krześle z podkulonymi nogami i wpatrywała się z nadzieją w ekran monitora. Zielone kontrolki fejsbukowych ikonek krzyczały do niej wyraźnie: jesteśmy tutaj! Kilkadziesiąt osób onlajn. I nikt do E. nie raczył napisać choć słowa. A ona tylko nerwowo skubała wargę i odpalała papierosa, jeden za drugim. „Może do mnie napisze.. ale przecież to głupie, po co, na co?”. Nie napisał. E. zamówiła pizzę o trzeciej w nocy. Zjadła dwa kawałki i rzuciła pudełko w kąt mieszkania. Poczuła się jeszcze gorzej. W końcu wstała, otworzyła okno i popatrzyła na to nędzne blokowisko. W dwóch mieszkaniach paliło się światło. E. zastanawiała się, czy oni też są tacy samotni. A może to zwykli studenci, balangują jeszcze albo zakuwają do sesji? E.  też kiedyś studiowała. Zarządzanie i marketing. A teraz tańczy na róże w strip klubie. Cóż, takie życie.

E. poszła pod prysznic. Wcześniej przeczytała w internecie, że ludzie samotni biorą dłuższe prysznice. I tak sobie pomyślała, że w sumie, to mieli rację. Ona przecież bardzo lubiła długo stać pod natryskiem. Zamykała wtedy oczy i wyobrażała sobie świat, choć odrobinę lepszy od tego, w którym przyszło jej żyć. Marzyła o dużej łące, na której rosłoby pełno tulipanów. I ona biegłaby w zwiewnej sukience, a pod drzewem czekałby na nią zawsze ten sam kochanek. Zawsze tak samo stęskniony i zawsze uśmiechnięty. O nic by nie pytał, tylko kochaliby się pod tym rozłożystym dębem od świtu do nocy.

Otuliła się ręcznikiem i zaczęła suszyć włosy. To druga z czynności, które E. sprawiały krótkotrwałą, ale intensywną przyjemność. Ale przecież nie można cały dzień stać pod prysznicem albo masturbować się ciepłym powietrzem suszarki. E. Popatrzyła na wyświetlacz telefonu. Nokia konekting pipol. „Gówno prawda” – pomyślała i poszła po alkohol. Nalała sobie szklankę wódki i odrobinę soku grejpfrutowego.  Wzdrygnęła się na myśl, że jeszcze przed chwilą miała nadzieję, żeby ten dupek do niej napisał. E. potem wyczytała, że to może być syndrom sztokholmski. I pewnie tak było. Internet zna odpowiedzi na wszystkie pytania. Bóg już dawno przestał być potrzebny.

– Pin i zielonym. Pin i zielonym! Tępy chuj, kurwa!
E. napiła się dużo. Dużo za dużo i przez to zaczęła się krztusić. Z tego wszystkiego pociekły jej łzy, a skoro pociekły, to dały pretekst żeby się porządnie rozpłakać. E. nie mogła wybaczyć światu, nie mogła wybaczyć  j e m u  i sobie samej.

***

dużo wina

Poznała go w osiedlowym sklepie. Był tam przez jakiś czas kasjerem. Zawsze się na nią patrzył, z takim niekłamanym podziwem. E. wtedy zdawało się, że trochę zna mężczyzn. W końcu pracowała w klubie nocnym. Widziała po tych spoconych, obleśnych i niespełnionych twarzach, że pożerają ją wzorkiem. A że E. ubierała się na co dzień dość wyzywająco, to patrzył na nią w ten sposób prawie co drugi mężczyzna; niezależnie od tego czy był żonaty, piegowaty czy mu nigdy nie stawał. Ale on był inny. I jeszcze ten głos taki niski, baryton. Bardzo się E. podobał. „Pin i zielonym. Dziękuję bardzo i życzę miłego dnia!”. Uśmiechał się do niej. E. odwzajemniała uśmieszki. Zawsze płaciła kartą, żeby chociaż powiedział tę formułkę. Nawet jak kupowała serek turek i paczkę tamponów. E. wydawało się, że za każdym razem Adam (identyfikator zdradzał jego imię) mówił te dwa słowa z niekłamaną pasją, że nigdy nie brzmiały automatycznie i sucho. Któregoś dnia w końcu się przemógł i zapytał, czy pójdzie z nim kiedyś na kawę. E. czekała na to całe życie. Jasne, że poszła!

Wybrał całkiem gustowny lokal, kelner był miły, ale nie mówił tak ładnie „pin i zielonym”. W sumie to niedużo jedli, ale zamawiali kolejne butelki wina. E. już myślami widziała, jak będzie się chwalić koleżankom z pracy, że w końcu poznała mężczyznę swojego życia. Co prawda nie zamierzała im mówić, że pracuje na kasie w biedronce. Przecież to koleżanki z pracy – nie muszą wszystkiego wiedzieć.

***

ostre rżnięcie

Było przecież jak w najlepszym filmie romantycznym. Kolacja, trochę alkoholu i potem poszli do niego na mieszkanie. E. miała wprawę, więc zatańczyła przed nim jak najlepiej potrafiła. Wiła się jak wąż wokół jego ciała, kusiła go każdym ruchem i stopniowo zdejmowała kolejne części garderoby.

Chwilę potem brał ją  już od przodu, od tyłu, ciągnął za włosy, klepał w pośladki, drapał, dyszał. E. zastanawiała się, skąd w tym niepozornym mężczyźnie taka chęć dominacji. Może to przez ten alkohol? Tak myślała. Był agresywny, zbyt agresywny.  Krzyknęła z bólu, gdy uderzył ją otwartą ręka w policzek.

– Przestań!

Dopiero teraz zobaczyła w jego oczach szaleństwo. Czyste szaleństwo, to nie był normalny człowiek. E. zaczęła dygotać na całym ciele. Odepchnęła go i podkuliła nogi wciskając twarz pomiędzy kolana. Zawsze tak robiła, gdy się czegoś bała, gdy było jej źle. Kiedyś matka zapomniała o niej i zostawiła w środku centrum handlowego. E. nie płakała, tylko siadła w kącie i schowała się przed całym światem.

– Wypierdalaj mi stąd! Jebana dziwko!  Myślisz, że nie wiem, że jesteś kurwą?! Śledziłem cię od dłuższego czasu, na osobisty taniec nie było mnie nigdy stać, he he. Ale teraz jest już wszystko w porządku. Przeruchałem, mam wszystko na kamerze i jak mi nie zapłacisz, to filmik będzie krążył w sieci. Twoja sława wyjdzie poza prajwet rumy nocnych klubów, gdzie pokazujesz dupę starym fiutom za sto złotych. Tu masz numer konta. Do dwóch tygodni widzę dwa patole na moim rachunku. A teraz, wydupcaj mi stąd!

***

powroty o świcie

E. wracała i nawet nie płakała. Może miał rację, może ona jest zwykłą kurwą? Na co liczyła? Na śniadanie, jajecznicę, a tak, sorry, bo wiesz, tak w ogóle to jestem zawodową striptizerką? I on, to nie szkodzi, mi to nie przeszkadza, jesteś piękna, wyjdziesz za mnie?

E. nie była alkoholiczką. Ale jak dawała w palnik, to już na całego. Wstąpiła do monopolowego, a że tancerki zarabiają całkiem sporo, to kupiła drogi alkohol. Dwie butelki dobrej szkockiej i litr dżinu. Kiedy tylko wyszła ze sklepu odkręciła whisky. Piła z gwintu, nie bardzo się przejmując przechodniami, którzy patrzyli na nią z pogardą i zażenowaniem. Wyglądała strasznie. Rozmazany makijaż, nierówno zapięta minispódniczka, która odsłaniała prawie cały lewy pośladek i rozwiane na wszystkie cztery strony świata włosy. Z czasem zaczęła robić niemalże za atrakcję turystyczną. Podbiegały do niej nastoletnie wyrostki z ajfonami i robiły zdjęcia, kręciły filmiki, jak się zatacza i oczywiście robili artystyczne zbliżenia na odsłonięty kawałek dupy.

– Pierdolony Kraków, ohhh pierdolony Krakowie! Czyyyyyyyym że ja winna, czym że ja winna, biedna kurwa tobie?
E. zaczyła odkrywać w sobie talenty wokalne. W końcu zaprzestała słowotwórczych popisów, dopiła pierwszą butelkę i cisnęła ją z całej siły o bruk. Usiadła na ławce mając przed sobą widok na hotel, którego nazwa zlewała jej się w jedno wielkie nic, po prawej most, a na wyciągnięcie ręki, spokojna o tej porze Wisła. Podkuliła znowu nogi. Tym razem zaczęła płakać. Ale tak cicho, żeby nikt nie słyszał. Jak na złość zaczął padać deszcz. Najpierw spokojnie siąpiło, a potem nagle zaczęło lać jak z cebra. Obraz nędzy i rozpaczy. W sam raz, żeby skoczyć do tej brudnej rzeki. Tak myślała w tamtej chwili E.

– Nie jest ci za zimno?
E. niechętnie wychyliła głowę ze swojej bezpiecznej kolanowej twierdzy. Widziała tylko rozmazaną twarz jakiejś kobiety, chyba blondynki. E. nie lubiła blondynek, bo sama była blondynką.

– Jakby mi było zimno, to bym tu nie siedziała.

– Przecież widzę, że jesteś cała mokra. Mieszkam niedaleko, mogę ci pomóc.

– Jestem mokra, bo jestem kurwą.
Nieznajoma niespecjalnie się przejmując postawą E., wzięła ją pod ramię.

– Nie dyskutuj mała, tylko chodź na herbatkę. Z tego, co widzę, masz przy sobie trochę prądu. To jeszcze może być całkiem przyjemny wieczór, tylko przestań się mazgaić.

***

rozmowy o dupkach

Ann pracowała jako fotmodelka. Była piękna kobietą. Długie, blond włosy, szczupłe nogi i ostre, kocie rysy twarzy. E. początkowo nie chciała nic mówić, ale gdy wzięła prysznic od razu poczuła się lepiej. Ann nalała do stylowych szklanek łiskacza i przyniosła talerz wypełniony po brzegi kanapkami z żółtym serem i szynką.

–  I powiedz mi, biedactwo ty moje, co ty tam robiłaś, o drugiej w nocy na tej ławce?

– Chciałam się upić i najlepiej, to ze sobą skończyć, raz a porządnie. Wisła wydawała mi się całkiem rozsądnym wyjściem.

Potem E. opowiedziała historię swojego życia. W miarę jak zdradzała szczegóły, twarz Ann zaczęła poważnieć. O nic nie pytała, pozwalała bez skrępowania mówić E. Gdy opowieść dobiegła końca, jej twarz była niemalże sina, a oddech niregularny.

– Pamiętasz mniej więcej gdzie ten chuj mieszka?

– Myślę że trafiłabym tam bez problemu. A co?
***

o ścianę, pin i zielonym

Ann postanowiła działać. Utrzymywała jeszcze kontakt z jednym ze swoich byłych – który o dziwo – stał się dla niej z czasem najlepszym przyjacielem. Mogła do niego zadzwonić o każdej porze dnia i nocy. On  jeszcze nigdy jej nie zawiódł, a bywały różne kryzysowe sytuacje. Bidżej, był postawnym mężczyzną. Rzec by można, że był bardzo, kurwa, postawnym mężczyzną i ta mało poradnie wpleciona kurwa jest tutaj bardzo istotna. Nie chcielibyście go spotkać w ciemnej uliczce i nie chcielibyście usłyszeć od niego z pewnością ani jednego niemiłego słowa, szczególnie tego bardzo popularnego na k. Bidżej został wtajemniczony w całą sprawę, a że był człowiekiem dość prostym w obyciu, to nie trzeba było mu dwa razy tłumaczyć, do czego będzie potrzebny. Bez większego trudu trafili pod bloku kasjera. Bidżej chwile majstrował z zamkiem, zgrzyt, pyk i drzwi otwarte. Sprzedawczyk z biedronki właśnie onanizował się przed monitorem komputera wystawiając swojego kutasa na widok całego świata przez internetową kamerkę.

– Dzień dobry? Zastałem jolkę?

Gość zbaraniał. Ale Bidżej nie zbaraniał. Chwycił gagatka za fraki i cisnął bez większego wysiłku o ścianę.

– O patrzcie. Kamerkę masz w laptopie. No to sobie cały świat popatrzy jak dostajesz wpierdol. Ann, – Bidżej, jak gdyby nigdy nic, uprzejmie zwrócił się do nieco wystraszonych dziewczyn – ustaw tak, żeby wszystko było ładnie widać i zapalcie światło.
Bidżej stanął w rozkroku nad ofiarą i skrzyżował ręce.

– Więc jak kupuję, – powiedzmy – płatki śniadaniowe, kostkę sera i mleko, i jak chcę zapłacić kartą, to co mówi pierdolony kasjer z biedronki?

– Pppp… – jąkał się przerażony – pppi….

– Kurwa, bo stracę zaraz cierpliwość! Jakim cudem jeszcze cię z stamtąd nie wyjebali, jak ty mówić nie umiesz?

– … iiiiin i ziel… zielo… zielonym.

– Więc tak. Chuju.  Za każdym razem jak dostaniesz teraz w ryj, to będziesz mówił „pin i zielonym”, zgadza się? Wystarczy, że raz się zająkniesz a wylecisz przez okno szukać zębów na chodniku, jasne?
***

mniej samotnie w windzie

E. nadal utrzymywała kontakt z Ann. Ale nigdy jej nie mówiła, że kilka razy rozmawiała z tym dupkiem przez internet. Bała się tego. Po tym co zrobił mu Bidżej, i jak mocno Ann była zaangażowana w tę sprawę, w ogóle bała się o tym rozmawiać. Ale o n w końcu przestał się odzywać, a jej przeszedł syndrom sztokholmski, bo wyczytała jak sobie z tym radzić na goglach.

E. lubiła takie wieczory. Zresztą o tym wam już mówiłem. Ale tym razem miało być inaczej. Wsiadła do windy i czekała na numerek dwanaście. Jechała z mężczyzną. Mężczyzna był bardzo smutny. Słuchał bardzo głośno melancholijnego utworu, E. słyszała. I chyba przeglądał zdjęcia swojej byłej na fejsie. Ciekły mu łzy po policzkach. Wydawał się w ogóle nie widzieć E. Ale ona po raz pierwszy chciała komuś pomóc.

– Cześć. Ewa jestem.

Koniec.